W tym blogu (cokolwiek miało by to oznaczać, w sumie) znajdziecie zbiór notatek z wyjazdów. Jest w tym trochę bałaganu! Będzie tu zarówno sporo fragmentów zawierających informacje krajoznawcze i praktyczne jak i zupełnie nic nie znaczących.

wtorek, 21 sierpnia 2007

droga do Osz, Pojazd towarowo-paseżerski

W czerwcu 1871 roku Aleksander Fiedczenko wyruszył z Taszkientu na wyprawę do Kotliny Fergańskiej. Dotarł do oazy Woruch i dalej, aż do lodowca, który nazwał lodowcem Szurowskiego. Wyruszał skuszony informacją o istnieniu dobrej drogi idącej przez Chodżent, Kokand i dalej krawędzią kotliny Fergańskiej. Dobrej drogi! W opisie wprawy napotykamy tumany kurzu, przepaściste koleiny, trzeszczące dyble mostów, przeprawy wpław przez rzeki, przepaście, znój i mordęgę powolnego marszu karawany, smród wielbłądów i poganiaczy.

W sierpniu 2007 stałem przed domem towarowym w Osz. Powoli rozwijała się pogawędka z taksówkarzami - szamanami wiedzy wszelkiej, specjalistami od załatwienia spraw dowolnych.

- Jest droga do Batkenu i dalej? -
- Oczywiście! Jest nowa dobra droga, bez problemu można dojechać; kanieszno, pastoili! -

Było pięknie, plany dotarcia w Turkiestański grzbiet stawały się realne. Jest droga, dobra! Trasę powrotną - 300 kilometrów - pokonaliśmy w piętnaście godzin. Piętnaście godziny w pojeździe towowarowo-pasażerskim, trzydziestoletnim Paziku załadowanym owczymi skórami i chmarą lokalnych biznesmenów i nami. Nasza droga to bezlitosne wspomnienia asfaltu, kamieniste koleiny, zalane fragmenty; w górę i w dół; koryta strumieni, przedziwne kluczenie pomiędzy enklawami. Smród, pot, wrzynające się resztki oparć ławek, rozgrzane blachy maszyny i ogrzewanie włączane dla studzenia silnika. Wymiotujący współpasażerowie. O dobrej drodze myślałem też gdy jechaliśmy tam; stojąc o drugiej w nocy w wyschniętym korycie rzeki gdzieś na Głodowym Stepie.

I nie piszę tego by powiedzieć - my też, jak pierwsi. Znam proporcję! Zwracam uwagę na to, że po prostu niewiele się zmieniło. Europejczycy nadal nie są w stanie zrozumieć tego co mówią miejscowi. Ta droga jest dobra. Ta trasa zajmuje tylko kilkanaście godziny. Przypominam sobie roześmiane twarze Tadżyków na szosie pamirskiej, gdy podczas jazdy dziurawym asfaltem wzdłuż Piandżu pokazywali nam ścieżką po stronie Afgańskiej. Tamci dobrej drogi nie mają - mają karawanową ścieżkę, wijącą się na potwornie stromym stoku przecząc prawu grawitacji. Nasza droga była dobra!

W Ozgariusz, dokąd zeszliśmy z gór szybko znalazł się lokalny biznesmen. Załatwi nam transport do Osz, autobusem z miejscowymi. Miejscowych okazuje się dość dużo. Ciągle zresztą będą dosiadać nowi. Jadą po szmotki - na bazarze w Osz kupią chińskie ubrania, które sprzedadzą w okolicznych wioskach. Dość szczęśliwie dla nas oni też muszą omijać enklawy uzbeckie. Kierowców mamy zaprawionych w bojach. Udaje się też nie zapłacić żadnej łapówki, choć kosztuje mnie to łącznie kilkadziesiąt minut rżnięcia głupa. Najpierw nie rozumiem, gdy rozpasły major stara się mi wytłumaczyć, że on biedny musi wykarmić całe koszary, a później tłumaczę, że w Polsce lekarze nie biorą łapówek, gdy policjant siedząc w radiowozie stara mi się wytłumaczyć ze ja jako lekarz to powinienem wiedzieć jak się odwdzięczyć. O trzeciej w nocy jesteśmy w Osz!

Na zdjęciach: Ozgariusz - przyjechał po nas Pazik, fot. Darek Gatkowski; wnętrze pojazdu towarowo-pasażerskiego, fot. Darek Gatkowski