Zasuszony, przygłuchy dziadek; nasz kierowca. I jego boska maszyna – 20-letni moskwicz. Nie to co samochody robione współcześnie; z kiepskiej blachy. Za Związku Radzieckiego nawet blacha była lepsza, nie mówiąc już o życiu.
Schodzimy z Fańskich Gór. Kilkanaście kilometrów wcześniej nie zdążyliśmy na autobus. Teraz szukamy w wiosce samochodu i znajdujemy! Dziadek chce jechać do Pandżykentu, do miasta. Ma tam pewnie coś do załatwienia . Właściwie to spadamy mu prosto z nieba. Co prawda, chcemy jechać tylko do głównej szosy, tylko 20 kilometrów. Dziadkowi wystarczy do końca udawać, że nie usłyszał, nie zrozumiał. Wystarczy konsekwentnie, z miną dementa, powtarzać to, co my chcemy usłyszeć – Pandżykent – tak, Pandżykent – oczywiście, Pandżykent – już jedziemy. Wystarczy z błogim uśmiechem tłumaczyć, że na szosie już dzisiaj nie będzie żadnego autobusu do miasta i uśmiechać się nadal, gdy autobus za napisem Pandżykent nas mija.
Uśmiech tryumfu i zadowolenia! Zgadzamy się pojechać boskim moskwiczem dalej, do samego Pandżykentu. I już rozumiemy, że to dziadek jest cwaniakiem, wiekowym spryciarzem, a my jesteśmy tu tylko, żeby zapłacić za benzynę.
Dziadek był właścicielem jedynego samochodu we wsi. We wsi, w której stoją ze dwie setki budynków. Trafiliśmy do niego prowadzeni labiryntem uliczek i podwórek. W pertraktacjach uczestniczyła oczywiście cała rodzina i pewnie z pół wsi.
Czekamy na samochód – nasza piątka siedzi na plecakach, a w około miejscowe dzieciaki. Chłopcy bez skrępowania siedzą i komentują. Dziewczynki dwójkami, trójkami pojawiają się i znikają. Nie wiadomo tylko, czy im nie wypada przyglądać się nam tak ostentacyjnie, czy też już u dzieci Azji Centralnej istnieje prosty podział: kobiety pracują, a mężczyźni się opieprzają. Może one nie mają czasu na nas patrzeć, nie mają czasu wymieniać spostrzeżeń – każda z osłem, krową, baranem, czy naręczem siana.
Mężczyźni to co innego. Oni są przeznaczeni do celów wyższych – a czy może być coś bliższego życiu filozofa niż siedzenie w kucki całymi dniami na środku wioskowego forum i dyskutowanie o życiu.
Nasze plecaki i nasza piątka nie zrobiła na dziadku żadnego wrażenia. Nie drgnęła mu również powieka, gdy wiążąc plecaki do samochodu wgnietliśmy mu dach. Dach udało się zresztą odprostować w Pandżykencie jednym uderzeniem pięści. Bez śladu. Sowiecka blacha rzeczywiście jest dobra.