W tym blogu (cokolwiek miało by to oznaczać, w sumie) znajdziecie zbiór notatek z wyjazdów. Jest w tym trochę bałaganu! Będzie tu zarówno sporo fragmentów zawierających informacje krajoznawcze i praktyczne jak i zupełnie nic nie znaczących.

wtorek, 21 sierpnia 2007

droga do Osz, Pojazd towarowo-paseżerski

W czerwcu 1871 roku Aleksander Fiedczenko wyruszył z Taszkientu na wyprawę do Kotliny Fergańskiej. Dotarł do oazy Woruch i dalej, aż do lodowca, który nazwał lodowcem Szurowskiego. Wyruszał skuszony informacją o istnieniu dobrej drogi idącej przez Chodżent, Kokand i dalej krawędzią kotliny Fergańskiej. Dobrej drogi! W opisie wprawy napotykamy tumany kurzu, przepaściste koleiny, trzeszczące dyble mostów, przeprawy wpław przez rzeki, przepaście, znój i mordęgę powolnego marszu karawany, smród wielbłądów i poganiaczy.

W sierpniu 2007 stałem przed domem towarowym w Osz. Powoli rozwijała się pogawędka z taksówkarzami - szamanami wiedzy wszelkiej, specjalistami od załatwienia spraw dowolnych.

- Jest droga do Batkenu i dalej? -
- Oczywiście! Jest nowa dobra droga, bez problemu można dojechać; kanieszno, pastoili! -

Było pięknie, plany dotarcia w Turkiestański grzbiet stawały się realne. Jest droga, dobra! Trasę powrotną - 300 kilometrów - pokonaliśmy w piętnaście godzin. Piętnaście godziny w pojeździe towowarowo-pasażerskim, trzydziestoletnim Paziku załadowanym owczymi skórami i chmarą lokalnych biznesmenów i nami. Nasza droga to bezlitosne wspomnienia asfaltu, kamieniste koleiny, zalane fragmenty; w górę i w dół; koryta strumieni, przedziwne kluczenie pomiędzy enklawami. Smród, pot, wrzynające się resztki oparć ławek, rozgrzane blachy maszyny i ogrzewanie włączane dla studzenia silnika. Wymiotujący współpasażerowie. O dobrej drodze myślałem też gdy jechaliśmy tam; stojąc o drugiej w nocy w wyschniętym korycie rzeki gdzieś na Głodowym Stepie.

I nie piszę tego by powiedzieć - my też, jak pierwsi. Znam proporcję! Zwracam uwagę na to, że po prostu niewiele się zmieniło. Europejczycy nadal nie są w stanie zrozumieć tego co mówią miejscowi. Ta droga jest dobra. Ta trasa zajmuje tylko kilkanaście godziny. Przypominam sobie roześmiane twarze Tadżyków na szosie pamirskiej, gdy podczas jazdy dziurawym asfaltem wzdłuż Piandżu pokazywali nam ścieżką po stronie Afgańskiej. Tamci dobrej drogi nie mają - mają karawanową ścieżkę, wijącą się na potwornie stromym stoku przecząc prawu grawitacji. Nasza droga była dobra!

W Ozgariusz, dokąd zeszliśmy z gór szybko znalazł się lokalny biznesmen. Załatwi nam transport do Osz, autobusem z miejscowymi. Miejscowych okazuje się dość dużo. Ciągle zresztą będą dosiadać nowi. Jadą po szmotki - na bazarze w Osz kupią chińskie ubrania, które sprzedadzą w okolicznych wioskach. Dość szczęśliwie dla nas oni też muszą omijać enklawy uzbeckie. Kierowców mamy zaprawionych w bojach. Udaje się też nie zapłacić żadnej łapówki, choć kosztuje mnie to łącznie kilkadziesiąt minut rżnięcia głupa. Najpierw nie rozumiem, gdy rozpasły major stara się mi wytłumaczyć, że on biedny musi wykarmić całe koszary, a później tłumaczę, że w Polsce lekarze nie biorą łapówek, gdy policjant siedząc w radiowozie stara mi się wytłumaczyć ze ja jako lekarz to powinienem wiedzieć jak się odwdzięczyć. O trzeciej w nocy jesteśmy w Osz!

Na zdjęciach: Ozgariusz - przyjechał po nas Pazik, fot. Darek Gatkowski; wnętrze pojazdu towarowo-pasażerskiego, fot. Darek Gatkowski

niedziela, 19 sierpnia 2007

dol. Ak-suu [дол. Ак-суу], region Lajlak

I znowu mapa. Przez przełęcz Aktobiel przedostaliśmy się z dorzecza Karawszynu do regionu Lajlak (tak określa się całe dorzecze rzeki Lajla-Mazar). To drugie ze słynnych miejsc w Grzebiecie Turkiestańskim na naszej trasie.











piątek, 17 sierpnia 2007

dol. Orto-Czaszma, Serowe Kulki

Nasze dziewczyny pozują z garściami kulek serowych w rękach. Wygląda to trochę jak na promocji w supermarkecie. Uśmiechają się do klientów! Stoimy na wielkim białym osypisku, przez które wiedzie ścieżka w górne partie dol. Orto-Czaszma. Kulka serowa naprawdę wymaga zabiegów promocyjnych. Biała kulka, twarda jak kamień, potwornie kwaśna i słona, pachnąca owcą jest wyjątkowo paskudna. Świństwo. A z drugiej strony to podstawowy produkt letniego wypasu bydła, jedyne co pasterze mogą sprzedać, efekt ciężkiej pracy podczas całego sezonu, żywność na pozostałą część roku. Majątek.


Jest połowa sierpnia. Za jakieś dziesięć dni pasterze zaczną schodzić w doliny. Napotkana przez nas dwójka zwozi pierwszą partię letniej produkcji do domu. Konie są objuczone workami wypełnionymi kulkami serowymi. Za trzy dni dotrą do Samarykandyk - oazy na skraju kotliny Fergańskiej. Rozmowa jest krótka! Gest ręką wskazuje kierunek. Idą tam. Wspólne zdjęcie. Zostajemy obdarowani - Dla krasawic! - szybko rozwiązany worek i dziewczyny dostają po garści kulek. Na całe szczęści Hania jest w stanie to jeść.

Kulki serowe (kirg. Курут) wyrabia się z dowolnego mleka - owczego, krowiego, wielbłądziego, jaczego. Wszystko zaczyna się w worku, gdzie mleko po dodaniu zakwasu musi skisnąć. Tak powstaje żoormo (жоормо) lub ajran (айран) - nazwa w zależności od rodzaju mleka; które zlewa się następnie do drelichowych worów i wiesza. Teraz obcieka serwatka. Otrzymana gęsta masa sjuzme (сюзме) to podstawowy składnik wielu potraw. Podobno nigdy się nie psuje. Sjuzme można gotować z solą na małym ogniu; masa stopniowo gęstnieje i można formować z niej gałki średnicy 1 do 5 centymetrów. Gałki rozkłada się na specjalnych trzcinowych platformach lub w płaskich wiklinowych koszach i suszy na słońcu. Tak powstaje kulka serowa - produkt tyleż niesmaczny co niezniszczalny.

Na zdjęciach: Dorota i Hania fot. Mikołaj Łaniewski-Wołłk; Kirgiska nakładająca Sjuzme fot. Darek Gatkowski; Suszący się Kurut fot. Darek Gatkowski

poniedziałek, 13 sierpnia 2007

dol. Karatura, Polski Pamiro-alai

Pik Panoramnyj. Na horyzoncie widać twierdzę piku Skalistego (5621 m npm) najwyższego szczyt ogromnego pasma górskiego Hisaro-ałaju. Już wiem, że nie uda się nam do niego zbliżyć, podejść. Szkoda! Może kiedyś, może już niedługo. Może uda się dotrzeć do miejsca gdzie Polacy odkrywali tą część Pamiro-ałaju.

Na przełomie lat 60-tych i 70-tych w Węźle Matcza działały dwie polskie wyprawy alpinistyczne. W obu uczestniczyli członkowie Klubu Wysokogórskiego - kierownikiem pierwszej był Tadeusz Rewaj, a później Bernard Uchmański, drugiej Andrzej Zawada. Polacy pojechali na zaproszenie klubu "Vertical" z Nowosibirska. To musiało być coś! Uczestnicy tych wypraw znaleźli się w terenie praktycznie niezbadanym i nieopisanym. Pierwsza z wypraw odniosła ogromny sukces. Polacy jako pierwsi zdobyli szesnaście szczytów w tym pik Skalistyj! Stąd też w okolicy lodowca Szurowskowo sporo znajomo brzmiących nazw pik Warszawa, pik Hanki, pik Maryli, pik 25-lecia PRL.

Od poprzedniego dnia humor miałem najogólniej mówiąc kiepski. Z planów nici. Nie dotrzemy na lodowiec Szurowskowo i koniec! Trochę za wolno chodzimy (najogólniej mówiąc). Najchętniej bym poleżał i po rozpamiętywał. Niestety! Znalazła się wesoła trójka ochotników chętnych na wyjście na Pik Panoramnyj. Trochę nie wypadło powiedzieć - Nie idę. Rano z tej trójki została już tylko jedna osoba. Zawsze tak jest. No i ja, któremu iść się nie chciało. Wyruszyliśmy ze Szwajcarem. Pod koniec podejście wlokłem się już tylko smętnie za Łukaszem błagając by kolejna kupa kamieni okazała się szczytem - połączenie braku motywacji z moim wiecznym niedostosowaniem do wysokości to rzecz straszna. Na szczycie jest pięknie. Lepszą widoczność trudno sobie wyobrazić. I jest mój pik Skalistyj!
Schodząc dostarczyliśmy sobie dodatkowych atrakcji. Nigdy nie mogę się upilnować. Złudzenie bliskości, jakie się ma w górach wysokich zawsze mnie zwodzi. Mały trawersik i będziemy w super widokowym miejscu. Najpierw są niekończące się moreny, później stromy osypujący się potwornie stok i zejście zakończone w wąskim kanionie. Ale do bazy docieramy.


piątek, 10 sierpnia 2007

wtorek, 7 sierpnia 2007

dol. Karasuu, Pasterze


Rano wyruszyliśmy w górę doliny. Cel - bliżej niesprecyzowana przełęcz. Wypadałoby gdzieś podejść. Socjo i Karolina zostali przy namiotach. Na pierwszym postoju przysiadają się do nas pasterze. Skąd jesteście i co tu robicie? Wyraźnie fascynują ich wspinacze. Nad nami wysoko na pionowej ścianie piku Asan widać trójkę wspinających się. Pokazują nam ich przez lornetkę. W pewnej chwili w ich opowieści pojawiają się kopalnie, które są tu podobno. Na morenie lodowca Asan stoi nawet ciągnik - pozostałość po działających w tym regionie geologiach. W 1936 roku po raz pierwszy w dolinie pojawili się alpiniści, którzy towarzyszyli geologom szukającym ołowiu i cyny występującym w tych górach. Jednym z członków tej ekspedycji był jeden z największych rosyjskich/sowieckich alpinistów Jewgienij Abałakow. Jewginij Abałakow (Евгений Абалаков, 1907 - 1948) był pierwszym człowiekiem, który zdobył (w dodatku samotnie - dwóch jego towarzyszy zginęło w czasie wspinaczki) najwyższy szczyt Pamiru pik Stalina 7495 m npm (obecnie szczyt został przemianowany na pik Ismail Samani). Było to w listopadzie 1933 roku; Abałakow uczestniczył wtedy w Tadżycko-Pamirskiej ekspedycji Akademii Nauk ZSRR. Czy kopalnie pamiętają tamtą ekspedycję z 1936 roku? Czy Abałakow się tutaj wspinał?

Trochę tego dnia podeszliśmy. Niedużo. Szybko zrobiło się późno. Wracaliśmy ze złymi twarzami ludzi głodnych. Ale pierwszą aklimatyzację na tym wyjeździe mamy za sobą. I tylko ten ciągnik na morenie nie daje mi spokoju. Jak mówili pasterze nigdy do tej doliny nie można było wjechać - nigdy nie było drogi lepszej niż ta, po której mogą poruszać się osły. Helikopterem go przytransportowali, czy jak?

Na zdjęciu: Kirgizki pasterz w dol. Kara-suu fot. Piotr Bielawski


dol. Kara-suu [дол. Кара-суу]



Karawszyn! Nazwa ta odpowiada rzece, biorącej początek u zbiegu rzeki Dżaupaja i Dżiptik, a także nieistniejącej już osadzie całorocznej u zbiegu trzech dolin Dżaupaja, Kara-suu i Ak-suu. Tak nazywany jest też cały region tych trzech dolin. Nie wiadomo czemu w relacjach turystów iz zapada nazwa ta pojawia się dla określenia najróżniejszych miejsc w Turkiestańskim grzbiecie; w zasadzie każdego miejsca "wspinaczkowego".

Na tej stronie mapa i zdjęcia. Na nich sporo nazw. Ustalenie nazewnictwa obiektów w grzbiecie Turkiestańskim nie jest w cale łatwe. Na dostępnych mapach topograficznych (i ich turystycznych modyfikacjach) nazwanych jest tylko kilka szczytów. Reszta nazw pochodzi z relacji wypraw (głównie alpinistycznych) w ten region. Dlatego obfitość ;-) toponimów w zasadzie występuje tylko w regionach popularnych wśród wspinaczy. Na dodatek większość wypraw nie korzystała z dorobku poprzedników, co owocowało częstym nadawaniem nowych nazw tym samym obiektem. Często też trudno jest ustalić jakim obiektom dokładnie odpowiadają wymieniane nazwy. Zamieszczone mapki i opisy zdjęć zostały opracowane na podstawie kilkunastu opisów, schematów, panoram i relacji.




niedziela, 5 sierpnia 2007

dol. Karawszyn, Gdzie jesteśmy?

Karawana! Sześć osłów, trzech Tadżyków i my. Cały dzień idziemy w górę doliny Karawszyn. Gdzie jesteśmy?

Ta cześć świata nazywana jest Azją Środkową lub Azją Centralną. Dużo bardziej cenię tą druga nazwę. Po pierwsze dlatego, że miejsce to raczej w środku geograficznym Azji nie jest. A poza tym po rosyjsku brzmi to dla mnie pejoratywnie sredniaja - jakaś taka średnia i nic więcej. Z Azja Centralną to już zupełnie co innego. To centrum; i rzeczywiście to tu spotykały się wpływy wszystkich największych cywilizacji, to ten region był zawsze otoczony trzystusześćdziesięciostoponiową panoramą kultur - basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu z południowego zachodu, wielkiej tajgi syberyjskiej od północy, kultur Wielkiego Stepu pod północnego-wschodu, Chin od wschodu i płw. Indyjskiego od południa.


W Azji Cenralanej są w zasadzie dwa wielkie obszary górskie Tien Szan i Pamiro-ałaj. Pamiro-ałaj to ogromny system górski ciągnący sie przez terytorium Afganistanu, Chin, Kirgizji, Pakistanu Tadżykistanu, Uzbekistanu. Od południa opada ku kotlinie Fergańskiej i Kaszgarskiej, od południowego-wschodu opiera się o pustynię Takla-Makan. Od wschodu graniczy z górami Karakorum; jego południową granicę stanowi rzeka Piandż a na zachodzie przechodzi w pustynię Kyzyłkum. Największym regionem w Pamiro-ałaju jest Pamir - Dach Świata - ogromny płaskowyż od którego w różnych kierunkach odchodzą chaotycznie wijące się pasma górskie. Pomiędzy Pamir a Tien Szanem wciśnięte są grzbiety Hisaro-ałaju - podobnie do masywu Tien Szan równoleżnikowo biegnący masyw górski - druga cześć Pamiro-ałaju.
Hisaro-ałaj ciągnie się na przestrzeni około 800 kilometrów pomiędzy kotliną Fergańską na północy i doliną Wachszu (Surchobu) na południu przez terytorium Kirgizji i Tadżykistanu.

Miejscem niezwykłym w Hisaro-ałaju jest węzeł Matczy (Matczynskij uzeł) miejsce gdzie na piku Igła spotykaja się trzy wielkie grzbiety tworzące Hisaro-ałaj - Alaiskij hrebet, Turkiestańskij hrebet i Zarawszańskij hrebet. Nasza trasa wiedzie przez północne stoki grzbietu Turkiestańskiego w okolicy węzła Matczy.

sobota, 4 sierpnia 2007

Tertgulskoje wdhr., Łapówka

Nienawidzę płacić łapówek. Jak zwykle chodzi o łapówkę! Po dwóch godzinach snu na podłodze busa wstaję. Na nogach są też już nasi kierowcy. Po pierwsze udaje się nam ustalić, że jesteśmy tam gdzie być powinniśmy. Nasze busy stają na przeciwko wjazdu do koszar dowództwa pograniczników Batkenskogo rajona. Sukces! Pojawia się też major Biektasz. On będzie decydować. O dziwo okazuje się, że papiery mamy w porządku. Jeszcze tylko pieczątka i będzie pięknie.

Od jakiegoś czasu szwendam się z teczką pod pacha i szesnastoma paszportami w reku po koszarach. Major Bektasz wciąż jest ze mną. Jak zwykle dawno przestałem się orientować, kto jest kto? Ten ostatni jest chyba z miejscowego KGB. I ten chce kasę. Nareszcie jestem na końcu mojej wędrówki. I teraz chodzi o to, żeby o tym powiedział. Najpierw zabiegi marketingowe - reklama. Ile to ja nie wiem, jak bardzo ważny nie jestem. Rozmawiasz z nie byle kim - oficerem co był w Petersburgu. Ja tu o wszystkim decyduję, ja wiedziałem, że tu przyjedziecie zanim Wy sami o tym pomyśleliście. Nawet mapa się pojawia na stole negocjacyjnym. Zobacz tu, tu i tu są strażnice za które odpowiadam. No i oferta. Pod moją opieką wszystko będzie pięknie. Pomogę Wam. Przyjedziecie bez problemu przez Tadżyckie enkalwy. A ja, cóż gram idiotę! Niczego się nie domyślam. Po prostu jestem szczęśliwy, że trafiłem na tak ważnego, a zarazem tak miłego człowieka. Mojego KGBistę to męczy. Musi się powtarzać. Zapętla się w udowadnianiu mi jaki to jest ważny i jak bardzo może i chce nam pomóc. Udało się! Wreszcie dowiaduję się, że za pomoc chce 100 USD. Uścisk dłoni i jesteśmy umówieni.

Za co płacimy? W postsowieckiej Azji Centralnej są granice. To nowość! Przez całe tysiąclecia na tym obszarze istniały ponadetniczne struktury państwowe o dość niedookreślonych granicach. Włączenie Kirgizji do carskiej Rosji, a później do Rosyjskiej Federacji Socjalistycznej Republiki Radzieckiej nic w tym względzie nie zmieniało. Geografię Azji Centrlanej kształtowało zróżnicowaniem etniczne, warunki geograficznymi, tradycja. Tak było do roku 1925. Idea razmiejewanija - porządkowania terytoriów narodowych w obrębie sowieckiego imperium zaowocowała utworzeniem obłasti Kara-Kirgiz, w 1936 Kirgiskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Wytyczone granice były absurdalne i odpowiadały głównie potrzebom polityki narodowościowej z pod znaku "dziel i rządź". Rozwój tych obszarów postępował jakby w oderwaniu od istniejących na papierze granicy. Nadal miało to jakiś sens. Ogłoszenie przez Kirgizję w 1991 roku niepodległości ukazało w pełni skutki decyji o wytyczeniu takich a nie innych granic. Aby przejechać koleją pomiędzy dwoma największymi miastami Kirgizji - Osz i Biszkekiem - trzeba podróżować przez trzy państwa Tadżykistan, Uzbekistan i Kazachstan. Droga do niektórych miejscowości na południu Kirgizji wiedzie przez kilka enklaw państw ościennych. Aby ominąć terytorium Uzbekistanu jeszcze niedawno samochody jadące z Biszkeku do Osz i dalej do Chin ciągnęły nieutwardzanymi drogami wytyczonymi na dziko poprzez pola. Drogi, pola, łąki, miejscowości poprzecinane są granicami. Na południowych obrzeżach kotliny Fergańskiej wygląda to tak, że zamieszkałe oazy są enklawami Uzbekistanu i Tadżykistanu, a cała reszta do Kirgizji.

Na udało się już kilka uzbeckich enklaw ominąć. Przed nami enklawy tadżyckie. Enklawy nie do ominięcia. Nie wiadomo w zasadzie jak rozwiązać ten problem legalnie. W Kirgizji można się dowiedzieć, że mając kirgiskie pozwolenia można przejeżdżać tranzytem przez terytorium Tadżykistanu bez wizy. Czy to prawda? Raczej nie? Czy posiadanie wizy tranzytowej, coś by zmieniło? Raczej nie? Tak czy inaczej płacimy za przejechanie przez dwie enklawy tadżyckie w konwoju wojskowym - czyli wojskowy kamaz i nasze dwa busy za nim.



Jeszcze słów kilka o o formalnościach.

Kirgizja jest krajem (jak na standardy postsowieckie) przychylnym turystom. Od 2007 nie trzeba się rejestrować, przedłużono też okres przebywania bez wizy na terytorium Kirgizji dla Polaków do 60 dni. Niedogodnością są strefy przygraniczne, na poruszanie się w których trzeba mieć specjalne pozwolenia. W załatwianiu ich pośredniczy wiele firm. Nas obsługiwała chyba największa na południu Kirgizji ITC "Asia Mountains". Polecam!


ITC "Asia Mountains"
1a, Lineinaja Str., 720021, Bishkek, Kyrgyzstan
Tel.:
+996 312 690235; 996 312 690234
Fax.: +996 312 690236
e-mail: aljona@mail.elcat.kg, asiamountains@mail.ru
www.asiamountains.net
http://asiamountains.free.fr.

piątek, 3 sierpnia 2007

Osz, Zakupy

Dolecieliśmy. Dojechaliśmy. I biegamy po bazarze. Kupiliśmy dwie tony makaronu, trzy tony ryżu, ciężarówkę bakalii, kontener zupek chińskich, wszystkie snikersy w mieście. Przynajmniej tak mi się wydaje. Mam dosyć! Padam z nóg! Lepię się z brudu. Mam nadzieję, że dziś wyruszymy w góry.

czwartek, 2 sierpnia 2007

Moskwa, Na pohybel polskim służbom konsularnym!

W sobotę 28 lipca (cztery dni przed wyjazdem!) dzwoni kolega z Moskwy, z lotniska Demodedovo. Właśnie nie wpuścili go do samolotu lecącego do Biszkeku w Kirgizji. My lecimy z tego samego lotniska.

Zgodnie z Umową między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o warunkach podróży obywateli Rzeczypospolitej Polskiej i obywateli Federacji Rosyjskiej z dnia 18 września 2003 roku art. 5 pkt 2 „Obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, posiadający ważne bilety uprawniające do podróży do państwa docelowego lub inne dowody potwierdzające tranzytowy cel podróży i dokumenty uprawniające do wjazdu do państwa docelowego przejeżdżają przez terytorium Federacji Rosyjskiej do państwa docelowego oraz z powrotem na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej na podstawie ważnych dokumentów stwierdzających tożsamość bez obowiązku posiadania rosyjskich wiz tranzytowych. W przypadkach tych okres pobytu na terytorium Federacji Rosyjskiej nie może być dłuższy niż 10 dni, licząc od dnia wjazdu."

Zgodnie prawem Republiki Kirgiskiej o „Migracji wewnętrznej” art. 6 pkt 1 [часть 1 ст.6 Законa КР от 17 июля 2000 года N 61 "О внешней миграции" (В редакции законов КР от 21 ноября 2002 года N 153, 6 августа 2005 года N 125)] dokumentem uprawniającym obywateli obcego państwa, których obowiązuje ruch bezwizowy w Republice Kirgizji do wjeżdżania, wyjeżdżania, przejeżdżania tranzytem i przebywania na terytorium Republiki Kirgizji jest paszport.

Rzeczpospolita Polska jest na liście państw której obywatele są objęci ruchem bezwizowym z Republiką Kirgizji [Закон КР от 17 июля 2000 года N 61 "О внешней миграциeи" (В редакции законов КР от 21 ноября 2002 года N 153, 6 августа 2005 года N 125)]


Łukasz miał przy sobie bilety kolejowe z Brześcia do Moskwy i na samolot z Moskwy do Biszkeku. Nie miał oczywiście wizy Kirgistanu bo nie mógł jej mieć. Nie miał również wizy tranzytowej przez Rosję, bo jej nie potrzebował. A usłyszał, że umowa wygasła, że nie on pierwszy cwany polaczek próbował zasłonić się jakąś tam umową i że oni wszystko wiedzą, a wylecieć nie wyleci. I śmieją się mu w twarz. I nie poleciał.
A wątki poboczne! Dyżurny konsul ambasady RP w Moskwie nie miał pojęcia że istnieje taka umowa i że Polakom przysługuje możliwość bezwizowego tranzytu. Nie wiedział również że Polacy są objęcie w Kirgizji ruchem bezwizowym. Świetne! My natomiast w ciągu tych czterech dni zdążyliśmy pójść do Ambasady Federacji Rosyjskiej i wykonać kilkanaście telefonów do straży granicznej i punktu konsularnego na lotnisku Demodedovo, ambasady RP w Moskwie. Podobno będzie dobrze. Ale ja nie wierzę!

Najciekawszą rozmowę odbyłem z p. Zubrzyckim konsulem RP w Moskwie. Interpretacja umowy, której fragment jest powyżej była tak kuriozalna że trudno ją streścić. Pan Zubrzycki wyraźnie martwił się naszym powrotem. A gdy usłyszał że będziemy w Kirgizji miesiąc wręcz się szczerze zatroskał - bo przecież w Kirgizji możemy być 30 dni (co zresztą nie jest prawdę – Polacy bez wizy mogą przebywać na terytorium Republiki Kirgiskiej 60 dni), a koniecznym jest żeby czas naszego tranzytu przez Rosję zmieścił się w okresie maksymalnego dozwolonego pobytu w Kirgizji (w tych 30 dniach). Po krótkich rachunkach okazało się że nie jest źle. Doba która potrzebna była nam na dojazd do Polski z Moskwy mieściła się. I tu nastąpiło najlepsze. Pan Zubrzycki twierdził, że nie jest tak pięknie. W tych 30 kirgiskich dniach musi mieścić się całe 10 dni, o których jest mowa w umowie. Rozumiecie!?

Na lotnisku oczywiście musieli nas trochę potrzymać. Nie mogło być od tak, prosto. Ale w samolocie siedzimy.

Na pohybel polskim służbom konsularnym!